Rząd stara się przeforsować nowelizację Ustawy o systemie ubezpieczeń społecznych. Jej głównym założeniem jest zniesienie obowiązującego limitu i odprowadzenie składek od całości dochodu. Pomysłu broni wyłącznie Ministerstwo Finansów, a sam projekt budzi poważne wątpliwości nie tylko pracodawców.
Ofensywa wyborcza trwa. Plany na kolejną kadencję partii rządzącej są na tyle ambitne, że Ministerstwo Finansów już szuka sposobów na ich uwzględnienie w budżecie. Jednym z nich ma być zniesienie 30-krotności składek na ZUS. Wedle wyliczeń strony rządowej, po stronie dochodowej budżetu miało pojawić się w 2020 roku dodatkowe 5,2 mld złotych netto, a w 2021 r. kolejne 2 miliardy. Realizacja projektu została jednak wstrzymana, ale jak wynika z rządowych dokumentów, to tylko chwila ciszy przed następną burzą.
Nowa oferta rządu: bez limitów dla wszystkich
Zmiana budzi emocje nie bez przyczyny. Warto przypomnieć, na czym dokładnie polega jeszcze obowiązujący mechanizm limitu. Polski system różni się diametralnie od brytyjskiego, w którym pracownika firmy w Anglii obowiązuje stawka ubezpieczenia uzależniona od dochodu. W kraju nad Wisłą każdy musi płacić tyle samo, choć istnieje drobny wyjątek.
Co roku Ministerstwo Finansów podaje w Monitorze Polskim prognozowane przeciętne wynagrodzenie. Trzydziestokrotność tej kwoty stanowi próg, powyżej którego nie trzeba już odprowadzać składek. W 2018 roku limit wyznaczono na 143 tys. złotych (ok. 4,7 tys. zł x 30). Na wielkość podstawy mogą składać się zarówno przychody z różnych tytułów ubezpieczeniowych, czyli np. umowy o pracę lub umowy-zlecenie.
Zobacz także: Kwota wolna od podatku w Polsce nadal bardzo niska, a migracja podatkowa zyskuje na popularności
Ministerstwo argumentuje, że odprowadzenie składek od całości dochodu umożliwi także usprawnić procedury. Płatnik ma prawo zwrócić się z wnioskiem do ZUS o sprawdzenie, czy próg nie został przekroczony. Rodzi to rzekome trudności administracyjne – w szczególności, gdy ubezpieczony wykonuje kilka rodzajów pracy. Zakład Ubezpieczeń Społecznych na to jednak się nie skarży. W dodatku sam nieprzychylnie odniósł się do planowanych zmian, a to jeszcze nie koniec podmiotów, które podnoszą larum.
Rząd nie traci rezonu
Kwestia zniesienia 30-krotności składek na ZUS jest szeroko komentowana od dwóch lat. Kolejne próby rządu, aby wprowadzić zmiany, do tej pory spalały na panewce. Pod koniec 2017 roku Sejm pozytywnie odniósł się do stosownej poprawki. Jej wejście w życie zaplanowano na 1 stycznia 2018 roku, ale pierwsze zastrzeżenia zgłosił Senat, który rekomendował przesunięcie nowelizacji na następny rok. Ministerstwo Finansów postanowiło cierpliwie czekać, ale ochłodzenie entuzjazmu przyszło z nieoczekiwanej strony.
Po wnikliwej analizie planowanej modyfikacji, swoje zastrzeżenia wniósł prezydent Andrzej Duda. Jego wątpliwości budziło w szczególności zastosowanie niewłaściwego trybu opiniowania ustawy przez związki zawodowe, zrzeszenia pracodawców i Radę Dialogu Społecznego. Projekt przedłożono Trybunałowi Konstytucyjnemu, który przychylił się do zdania prezydenta. Odłożenie w czasie wprowadzenia zmian ze względu na proceduralne uchybienia nie oznacza jednak, że rząd porzucił pomysł. Co więcej, założenia do budżetu na 2020 rok zakładają zniesienie ograniczenia rocznej podstawy wymiary składek.
Kto zyska, kto straci? Dwie strony medalu
Z jednej strony, budżet Państwa mógłby otrzymać spore wsparcie z tytułu otrzymania większych składek, jednak byłby to tylko zastrzyk adrenaliny o krótkim czasie działania. Zakład Ubezpieczeń Społecznych umie czytać między wierszami i dobrze zdaje sobie sprawę, co kryje się za zmianami. Wyższe składki to większe emerytury, do których wypłacania instytucji nie spieszno. Wprawdzie liczba płatników, których nowelizacja mogłaby dotyczyć jest stosunkowo niewielka (ok. 350 tys. osób), budżet świadczeń emerytalnych z pewnością odczuje odpływ środków. Sprawa wygląda za to nieco inaczej, gdy spojrzy się na kwestię ze społecznego, a nie ekonomicznego punktu widzenia.
Limit jest mechanizmem, który w pewien sposób jest przywilejem dla najlepiej zarabiających. Po przekroczeniu progu nie muszą przekazywać już pieniędzy na poczet ubezpieczenia emerytalnego i rentowego. Osoby, które mogą liczyć na wysokie zarobki cechuje mniejsza wrażliwość na każdorazowe podwyższenie składek. Nadwyżki z dochodu dyspozycyjnego łatwiej im przeznaczyć na indywidualne ubezpieczenie w ramach III filaru. Aktualny rząd, wsławiony hojnością dla najgorzej usytuowanej części społeczeństwa daje kolejny sygnał, że nie zamierza faworyzować bogatszych.
Zobacz także: Polskie spółki płacą wyższe podatki niż zagraniczne firmy działające w Polsce
Trudno także spodziewać się, aby w wyniku zmian, pracodawcy będą zmuszeni do redukcji liczby zatrudnionych. Na wysokie zarobki mogą liczyć specjaliści, których przecież coraz trudniej pozyskać z rynku. Przewidywany skutek to co najwyżej zamrożenie płac. Przedsiębiorcy będą niejako zmuszeni do zminimalizowania efektów zniesienia limitu. Jednym z rozwiązań jest przeniesienie firmy za granicę – np. do Anglii, gdzie koszty zatrudnienia nie wynoszą niemal 21% całości wynagrodzenia.